
Grafika: Laliga.com
Do pierwszego meczu o punkty pozostało już tylko 119 godzin! Po piłkarskich Mistrzostwach Europy, a następnie Igrzyskach Olimpijskich, tak naprawdę kończy się dla nas, tutaj zgromadzonych, okres letni, a w ten weekend zaczynamy jesień - oczywiście nie kalendarzową, astronomiczną, czy meteorologiczną, lecz piłkarską. W tym sezonie próbować będziemy odzyskać tytuł mistrza Hiszpanii utracony, niestety, kilka miesięcy temu.
Siła ligi hiszpańskiej wydaje się słabnąć z sezonu na sezon, co oczywiście większości z nas nie cieszy. Tak prawdę powiedziawszy to jeśli mistrzostwo Hiszpanii w zeszłym sezonie wywalczyło Atlético, to wygląda na to, iż podopiecznych Simeone należy uznać za największych faworytów do świętowania kolejnego tytułu mistrzowskiego najbliższej wiosny. Skoro potrafili wydrzeć ligę Barcelonie z Messim w składzie, a także walczącemu zawsze do końca Realowi Madryt pod wodzą Zidane'a, z Sergio Ramosem i Varane'em w kadrze, to teoretycznie w tym sezonie "Los Colchoneros" powinni mieć jeszcze łatwiej. Tak naprawdę tylko oni z wielkiej trójki się istotnie nie osłabili.
To będzie trochę dziwny sezon. Przecież jeszcze dwa miesiące temu nikt nie wyobrażał sobie ligi hiszpańskiej bez Ramosa, a przede wszystkim bez Messiego. W kwietniu nasz były trener na konferencji prasowej przed Klasykiem powiedział, że ma nadzieję, iż ta dwójka rozegra jeszcze wiele bezpośrednich pojedynków w swojej karierze. A tymczasem nie dość, że Sergio Ramos opuścił Real, a Messi Barcelonę, to jeszcze ta dwójka najprawdopodobniej znajdzie się w tej samej drużynie! Co do tego ostatniego jeszcze pewności nie ma, jest natomiast co do tego, że "nasza" liga znów ucierpiała i odszedł z niej najbardziej rozpoznawalny piłkarz i zdobywca sześciu Złotych Piłek, a także kapitan Realu Madryt. To dwa bardzo mocne ciosy dla wizerunku LaLiga. Cóż, najwyraźniej taka kolej rzeczy już w tym naszym życiu. II dekada XXI wieku minęła pod znakiem całkowitej dominacji ligi hiszpańskiej w piłkarskim świecie, a po tłustych latach nadejdą, wygląda na to, lata chude, może nawet bardzo chude.
Trzeba po prostu przetrwać te czasy, i dopóki nie będziemy mieli składu na to, by powalczyć o 14. Puchar Europy, to należy cieszyć się rywalizacją na boiskach krajowych i próbować wyszarpywać to, co dostępne w Hiszpanii. Tutaj przecież są w grze trzy trofea - Puchar Króla, Superpuchar Hiszpanii, no i to najbardziej prestiżowe, o które walczyć zaczniemy w najbliższą sobotę 14 sierpnia, a skończymy dopiero w maju. A przynajmniej mamy taką nadzieję, że nie wypiszemy się ze wspomnianej walki wcześniej...
Rywalizacja o mistrzostwo kraju to długi wyścig, a nagroda przypada tylko jednemu jego uczestnikowi. Zadaniem oczywiście jest zgarnięcie jak najwięcej liczby punktów. Czerwcowe losowanie terminarza zdecydowało, że naszym pierwszym rywalem w walce o punkty będzie Deportivo Alavés. Zagramy o nie w stolicy Kraju Basków, Vitorii-Gasteiz. Na Santiago Bernabéu powrócimy po półtorarocznej przerwie dopiero w II dekadzie września.
W poprzednim sezonie mecz wyjazdowy z Alavés był dla nas lekki, łatwy i przyjemny. Miał on miejsce w styczniu, gdy infekcję wirusem SARS-Cov-2 złapał nasz przez wielu nieodżałowany Zinédine Zidane. Wygraliśmy wysoko, aż 4:1, a o tym, jak słabym przeciwnikiem był zespół z Vitorii, niech świadczy fakt, że jednego z niewielu goli w naszych barwach zdobył wówczas Eden Hazard.
Na tej lekkiej uszczypliwości zakończmy, w każdym razie nie powinniśmy spodziewać się, że w najbliższą sobotę będzie równie łatwo. Przede wszystkim pamiętać należy, w jakiej sytuacji znajdowało się wówczas Deportivo Alavés. Zespół trenował Abelardo, którego drugi etap trenerskiej kariery w tym klubie był zupełnie odmienny do etapu pierwszego. Mianowicie - był po prostu fatalny. Nie będzie żadną przesadą stwierdzenie, że pod jego wodzą "El Glorioso" w ubiegłym sezonie było absolutnie najgorszym zespołem w lidze. Abelardo kompletnie nie potrafił znaleźć rozwiązania na to, jak by tę drużynę "dźwignąć". Nie ma się więc co dziwić, że drogi trenera i baskijskiego klubu rozeszły się.
Na jego miejscu pojawił się Javier Calleja. Może niewielu mniej obeznanych w realiach LaLiga pamięta, że gdyby nie ten trener, to Unai Emery nie miałby okazji do świętowania zdobycia Ligi Europy z Villarrealem, wszak to właśnie Calleja klub ten do tych rozgrywek zakwalifikował w sezonie 2019/2020. Mimo to został z Villarrealu zwolniony, ale jego przerwa w trenowaniu nie trwała nawet rok, gdyż o jego kompetencje trenerskie postarało się właśnie Alavés. I przyznać należy, że ruch ten okazał się chyba trafiony. "Chyba", bo próba mimo wszystko jest ciągle niewielka. "El Glorioso" nie tylko utrzymało się w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale i grało całkiem dobrze jak na swoje możliwości - może za wyjątkiem jednego, bardzo nieudanego meczu w Eibarze, przegranego 0:3. Na końcowym etapie rozgrywek Callesze udało się jednak uzyskać kilka ciekawych rezultatów, jak na przykład pokonanie swojej byłej drużyny, Villarrealu 2:1, wywalczenie punktu na Mestalli po remisie 1:1, zwycięstwo w Elche 2:0, czy w przedostatniej kolejce pokonanie Granady 4:2. Okazało się też, że kadra klubu z Vitorii pozwala na granie trochę atrakcyjniejszej piłki niż okopywanie się w okolicy pola karnego i niemal zerowej finezji grze, jaką oglądaliśmy w wykonaniu Alavés za Abelardo czy innych entuzjastów niezwykle nudnej, bezbarwnej piłki pokroju Asiera Garitano. Pod koniec sezonu, już za Callejy, Alavés może nie porywało swoją grą tłumów, jak niegdyś Barcelona Guardioli, czy Real Zidane'a, ale jak najbardziej dało się to oglądać. Są więc podstawy do optymizmu kibiców baskijskiego klubu przed tym sezonem.
"Spacerku" zakładać nie powinniśmy także dlatego, że nawet we wspomnianych tłustych latach wcale nie zawsze pokonywaliśmy swoich rywali w pierwszych kolejkach ligowych. Zdarzało się nam przecież grać bezbarwnie i bezbramkowo remisować na przykład ze Sportingiem Gijón w sierpniu 2015 roku. Albo - nie odbiegając daleko w przyszłość - również uzyskać rezultat 0:0 w starciu z Realem Sociedad przed rokiem. Teraz, gdy nasz klub osłabia się z sezonu na sezon, tym bardziej nie mamy żadnych podstaw do tego, by na kogokolwiek w lidze patrzeć z góry i zakładać wysokie, bezproblemowe zwycięstwo przed pierwszym gwizdkiem sędziego.
Najprawdopodobniej będzie to kolejny z rzędu sezon, w którym każdy punkt kosztować będzie piłkarzy Realu Madryt wiele potu, przebiegniętych kilometrów i wysiłku. Pocieszenie w tym, że prawdopodobnie trudniej będzie o punkty również Barcelonie, a po Atlético - jak zawsze - trochę nie wiemy, czego się spodziewać. Jak już wspomniano, teoretycznie to oni wyglądają najsilniej z całej 20-drużynowej stawki, lecz kto wie, czy znów na przeszkodzie do spokojnego truchtu po obronę tytułu nie stanie im niekiedy zbyt zachowawcza mentalność. O Sevilli, która walczyła w ubiegłym sezonie zaskakująco długo. Podopieczni Julena Lopeteguiego w minionym sezonie udowodnili wszystkim, że sroce spod ogona oni nie wypadli.
Przed kilkoma laty o lidze hiszpańskiej krążyła opinia, że liczą się w niej tylko dwa zespoły. Wielu chciało, aby było inaczej. No to cóż, okres ten nadszedł, niestety głównie w wyniku osłabienia się dwóch kolosów, które do niedawna dzieliły i rządziły nie tylko w Europie, ale i na świecie. Jeśli ktoś ze wspomnianej wyżej czwórki nie zaliczy sezonu wyraźnie poniżej oczekiwań, to właśnie te cztery zespoły powinny iść przez długi czas niemal łeb w łeb.
To dopiero pierwszy etap z trzydziestu ośmiu, które przed nami. Ale cały urok w tym, że każdy z nich może być kluczowy. Przecież jeśli wygralibyśmy w zeszłym sezonie mecz z Realem Sociedad, zamiast go remisować, to my cieszylibyśmy się w III dekadzie maja z mistrzostwa, nawet przy założeniu, że pozostałe rezultaty byłyby do końca takie same. Zatem zacieramy ręce i czekamy na powrót Realu Madryt! Może nie będzie to sezon, w którym przyjdzie nam zachwycać się zapierającą dech w piersiach grą naszych zawodników, ale nie o to przede wszystkim w piłce nożnej chodzi. Jeszcze ważniejsze jest to, by być ze swoim zespołem w tych gorszych okresach i naprawdę nie jest to puste, populistyczne hasło. Bez względu na to, że kadra Realu Madryt odbiega od tego, o czym marzymy, to chcemy znów się emocjonować co kilka dni naszym ukochanym zespołem i jego losami. Będzie, co ma być. Wraca LaLiga, wraca Real Madryt!
Na arbitra głównego meczu Deportivo Alavés - Real Madryt wyznaczony został César Soto Grado. Za liniami bocznymi asystować mu będą Carlos Álvarez Fernández i Julián Villaseñor Julián, a czwartym sędzią będzie Álvaro López Parra.
Sędzią VAR będzie Xavier Estrada Fernández, a jego asystentem Jorge Figueroa Vázquez.
Transmisja w CANAL+ Sport 2 i w CANAL+ 4K Ultra HD.
Deportivo Alavés - Real Madryt: 1. kolejka LaLiga 2021/2022, sobota, 14 sierpnia 2021, godzina 22:00, Mendizorroza.
Sędzia: César Soto Grado.