No to po pierwsze KUPUJCIE UBEZPIECZENIE TURYSTYCZNE, a poniżej dlaczego.
W skrócie, dla tych którym nie chce się czytać całości: w listopadzie 2017 miałem wraz z żoną wypadek na skuterze w Tajlandii. Zakup ubezpieczenia od osoby wyniósł ok. 90 zł, dokładnych kosztów leczenia nie znam, ale szacuję je na minimum 200 000 zł. Więc wydając 180 zł, zaoszczędziłem sobie zadłużenie na 200 tys. (bo przecież nie miałem tyle gotówki), a kto wie może uratowało mi to życie.
W październiku 2017 roku wybraliśmy się z żoną w podróż poślubną (ślub był w kwietniu) do wymarzonej Tajlandii. Wyjazd był bardzo udany, zwiedziliśmy Bangkok, Ayutthaye, Chiang Mai, Ao Nang i Ko Lantę. Jeździliśmy tuk-tukiem, tańczyliśmy na Khao San, jeździliśmy rowerem, pływaliśmy łódkami na rajskich wysepkach, nawet byliśmy na "Święcie Lampionów". Wyjazd był naprawdę piękny i wydawało mi się, że będziemy mieli dużo do opowiadania. 4 dni przed powrotem do Europy pojechaliśmy na Ko Lantę z planem, żeby zapisać się na nurkowanie. O tutaj ważny dopisek, prócz mnie i żony podróżowało z nami dwóch kolegów (nie, oni nie byli w podróży poślubnej

), teoretycznie dla bezpieczeństwa, a w praktyce dla miłego towarzystwa.
Gdy przyjechaliśmy na wyspę i poszliśmy do centrum nurkowego, okazało się, że musimy w zasadzie zaraz iść na kurs do basenu, a kolejnego dnia popłyniemy w rejs z nurkowaniem. Planowałem raczej wtedy leżeć niż siedzieć w basenie, a dodatkowo kolegom zaczynało brakować kasy, bo trochę za bardzo ich pochłonął ich Bangkok czy Ao Nang. Tym sposobem, zrezygnowaliśmy z nurkowania i stwierdziliśmy, że wypożyczymy jakiś pojazd i czeka nas snorkeling w przybrzeżnych wodach.
Resztę dnia spędziliśmy na plaży i ogarnęliśmy, że w naszych domkach można wynająć skuter na cały dzień za 20 zł. Tutaj ważna dygresja, gdyby była tam możliwość wypożyczenia samochodu na cały dzień za np. 100 czy 200 zł, to prawdopodobnie byśmy się na to zdecydowali. Niestety nie było takiej opcji, a szukanie jakieś renomowanej wypożyczalni za dużo większe pieniądze mijało się z celem. Tym sposobem, kolejnego dnia ok. 10 wypożyczyliśmy 2 skutery (ja + żona na różowym, a koledzy na niebieskim). Fatalny błędem było to, że NIE WZIELIŚMY KASKÓW. Tak, to jest to miejsce, gdzie możecie postukać się w głowę i pomyśleć - Co za idioci, skuterem bez kasku. Nie mam tutaj nic do powiedzenia na temat jakiejkolwiek obrony. TO BYŁA GŁUPOTA.
Żeby było jeszcze zabawniej, nigdy wcześniej nie prowadziłem skutera, zdarzało mi się być pasażerem, ale kierowcą byłem pierwszy raz. Szło mi to dość opornie, ale zaczynałem nabierać wprawy, ale byłem ostrożny, jechałem maksymalnie 30 km/h, a dodatkowo Ko Lanta, okazała się być totalnym pustkowiem. Cisza, spokój, paliwo w sklepach sprzedawane w butelkach. Co to był za kontrast z Bangkokiem czy nawet Ayutthayą gdzie jeździliśmy wypożyczonymi rowerami. Przed wyjazdem wyrobiliśmy sobie z kolegą międzynarodowe prawo jazdy, przy czym kolega ma kilka kategorii w tym A czy B, ja mam tylko B. Jednak w Polsce można jeździć skuterem mając prawo jazdy kategorii B.
Dzień był spokojny i leniwy, zwiedziliśmy kilka plaży, zjedliśmy obiad, na ostatniej były naprawdę ładne rybki, nigdy wcześniej takich na żywo nie widziałem. Było to 09.11.2017 ok. godz. 16.
Budzę się w jakimś dziwnym łóżku, przywiązany pasami, w jakieś pidżamie... Nie mam pojęcia gdzie jestem i co ja tutaj robię. Po chwili widzę dookoła 7 innych łóżek, niektóre zajęte, do ręki mam wbity wenflon. Poprosiłem pielęgniarkę o telefon (chyba leżał na szafce obok, ale go nie zauważyłem). Na ekranie pojawiła się data: 15.11.2017. Przecież 13 miałem być w pracy, gdzie są wszyscy, co tu się stało. Zobaczyłem że pisałem z żoną, więc żyje, napisała żebym się nie martwił i że mój brat i teściowa niedługo będą.
Wróćmy do tego feralnego czwartku, który spowodował u mnie wycięcie z pamięci prawie tygodnia. Wiele mi już opowiedzieli świadkowie, więc na podstawie tej wiedzy mogę jakoś zrekonstruować wydarzenia. Jechaliśmy z tej plaży z ładnymi rybkami na jeszcze ostatnią, a następnie planowaliśmy napić się wody prosto z kokosa. Jak pisałem wcześniej ruch na drodze był znikomy, ale nagle jakiś samochód mnie wyprzedził, a potem nagle zahamowałem. Ja nie opanowałem skutera i próbując ominąć to auto wywróciliśmy się, następnie uderzyłem głową w jakiś duży kamień (obok było mnóstwo trawy, ale akurat trafiłem w kamień) i zatrzymałem się na takim słupku kilometrowym, ale nie był plastikowy jak w Polsce tylko betonowy.
Z ucha poleciała mi krew, zacząłem tracić przytomność, żona złamała skomplikowanie lewą rękę i lewą nogę oraz uszkodziła twarz. Przyjechały dwie pary, Polak i Polka oraz Francuz i Polka. Francuz okazał się być strażakiem, więc udzielił mi pierwszej pomocy, ktoś zadzwonił po karetkę. Lekarz z karetki stwierdził, że pilnie do szpitala, więc zabrali mnie do szpitala w Krabi, który był najbliżej. Pojechał ze mną jeden z kolegów, drugi został z moją żoną i czekał na druga karetkę, a następnie pojechali do szpitala w Trang.
W moim przypadku podjęto decyzję o wprowadzeniu w śpiączkę i operowano mi głowę, później dowiedziałem się, że miałem krwiaka podtwardówkowego i naprawdę mogło skończyć się tragicznie. Z śpiączki wybudziłem się chyba w poniedziałek, ale jeszcze był ze mną utrudniony kontakt, żona mówiła, że dzwoniłem do niej, ale nie dało się ze mną normalnie rozmawiać. Z racji tego, że w moim przypadku trzeba było się śpieszyć trafiłem do lokalnego szpitala, leżałem na sali z 8 łóżkami, byłem przywiązany, bo ponoć byłem agresywny. Do jedzenia dostawałem ryż lub kukurydze w mleku.
Żonie nie groziła utrata życia, więc zawieźli ją do prywatnego szpitala dla obcokrajowców, gdzie miała dużą prywatną salę, telewizor, jedzenie z karty. Ale w jej przypadku trzeba było poczekać, aż z nogi zejdzie krew, żeby mogli ją operować.
W międzyczasie (czyli wtedy gdy nie było ze mną logicznego kontaktu) koledzy powiadomili nasze rodziny, ale sami zdecydowali się wrócić, bo w sobotę mieli samolot do Europy. Mój brat i moja teściowa zdecydowali się przylecieć do nas, bo w Polsce tak naprawdę nikt nie wiedział w jakim ja jestem stanie. Naprawdę współczuję moim rodzicom, bo zdążyli się nasłuchać, że będę "warzywem" itp. Okazało się, że wcale nie jest tak źle, zaczynałem łapać kontakt ze światem i wraz z bratem wróciliśmy do Polski 18.11.2017, dopiero na lotnisku kupiłem bilety na samolot, bo okazało się że posiadacz karty, którą zapłacono za bilet musi być na lotnisku, więc nikt z kraju nie mógł mi biletu kupić. Na szczęście miałem fundusz awaryjny i za 10 000 zł kupiłem bilety do kraju, a tam trafiłem do szpitala w Sosnowcu, gdzie dochodziłem do siebie przez tydzień. Dopiero w Polsce okazało się, że mam złamany obojczyk, bo wcześniej nikt się tym nie zajmował. Do końca roku pozostałem na L4 i początkiem stycznia 2018 wróciłem do pracy. Biorąc pod uwagę to jaki był mój stan tuż po wypadku naprawdę miałem szczęście. Obecnie, po 3 latach gorzej słyszę na lewe ucho, czasem zaboli mnie to złamane miejsce na obojczyku, a jak dotknę głowy tuż za uchem to czuję takie wgięcie.
Wróćmy jednak do mojej małżonki, która w pierwszej wersji była w lepszym stanie, a okazało się że nie do końca. W oczekiwaniu na operację zdążyła się jej przedawnić wiza do Tajlandii (jechaliśmy na 2 tygodnie, więc wiza na 30 dni wydawała się dużym zapasem), a już po operacji potrzebna była natychmiastowa rehabilitacja, żeby mogła normalnie chodzić. Żona do kraju wróciła w połowie grudnia, tutaj już ubezpieczyciel bezpośrednio załatwiał jej przelot i tutaj też jest to moje szacunkowe 200 000 zł, bo mieliśmy koszty leczenia 60 tys. EUR na osobę, a moja teściowa długo musiała się wykłócać żeby jej też bilet lotniczy zapłacili, jako asysta dla podróżującej chorej. W końcu zgodzili się, więc zakładam, że właśnie taką kwotę zaoszczędziłem. Żona wróciła do domu na wózku inwalidzkim, miała też taką specjalną kulę, bo przypomnę miała złamaną lewą rękę i nogę, więc zwykła kula nie wchodziła w grę. Następnie trafiła na rehabilitację do Ośrodka Galen w Bieruniu, gdzie pod okiem świetnych specjalistów udało się jej zacząć chodzić. Lekarze mówili, że w sumie dobrze iż wypadek przytrafił się w Tajlandii, bo tamtejsi chirurdzy są świetni, dzięki czemu żona ma niewiele blizn na nodze, a na ręce czy twarzy nic nie widać. Żona do pracy wróciła po ok. pół roku, obecnie chodzi, biega, skacze, tańczy. Nie ma pełnego przeprostu lewej nogi (tak się to nazywa, w sumie to nie jest potrzebne do życia), a na lotniskowych bramkach piszczy jakby przemycała skład złomu, bo ma w nodze i ręce mnóstwo metalu. No i nie wiem czy nie ma jakiegoś zakazu wjazdu do Tajlandii, za przekroczenie wizy.
Dlatego mój apel jest prosty. Jeśli podróżujesz do dowolnego kraju poza UE (bo w UE mamy karty EKUZ i tutaj jest jakiś wspólny rynek usług medycznych) to ZAWSZE KUPUJ UBEZPIECZENIE. Nie kalkuluj, że jak coś to wrócisz i w Polsce się będziesz leczyć, bo naprawdę mogą zdarzyć się takie wydarzenia, że po prostu nie będziesz miał możliwości wrócić, a może nawet w ogóle będziesz nieprzytomny i nie będziesz miał możliwości podejmować jakiś decyzji.